środa, 27 stycznia 2016

OS #3 - Córy Czarno-Białych Snów

  Dzień jak co dzień. Natsu i Gray walczą, dziewczyny gadają, Elfman twierdzi, że to co robi męskie grono nie jest „męskie” i przyłącza się do nich pod pretekstem „umęstwienia” ich, a Gajeel z nudów również dołącza do rozróby. Typowy dzień. Mirajane, stojąc za barem, uśmiechała się szeroko patrząc na swoją rodzinę. Radosny nastrój przerwał huk otwieranych drzwi. Wszyscy członkowie gildii spojrzeli zdziwieni na dwójkę przybyszów, przerywając aktualne czynności.
- Cami… Mogłabyś? – Spytała jedna osoba zdejmując kaptur. Niska, opalona dziewczyna, o miodowych oczach i brązowych włosach sięgających jej do łopatek, spojrzała na drugą osobę. Na widok jej blizny przechodzącej przez usta, oczy Gajeela powiększyły się dwukrotnie.
- Oczywiście. – Uśmiechnęła się wyższa dziewczyna. Również ściągnęła kaptur, odsłaniając swe piękne, długie, szkarłatne włosy, czarne oczy, zaczerwienione usta i bladą karnację. Odchrząknęła cicho i zaczęła śpiewać. – Szalalalalala, szalalalalala… Somnum ... in decore meum, et dimittam te somniare somnia admiranda immergunt te in circuitu. Quis enim? Filiae somnia.*
Kołysanka już po kilkunastu sekundach podziałała i wszyscy obecni prócz mistrza Makarova zasnęli. Przybyszki, omijając po drodze śpiące wróżki, podeszły do starego Dreyara.
- Mistrzu. – Powiedziały jednocześnie i ukłoniły się lekko.
- Carmen. Camilla. – Wyszeptał cicho. – Czemu lub komu zawdzięczam tę wizytę?
- Zbliża się… - Zaczęła Carmen.
- …smocza rada. – Dokończyła Camilla.
- Zgaduję, że potrzebujecie kogoś kto będzie nas reprezentował. Więc… - Zastanowił się chwilę. – Zaproponowałbym Wendy, ale jest za młoda na taką podróż. – Wskazał na niebiesko włosom dziewczynkę, która zasnęła na Levy.
- Niestety… - Mruknęła cicho Carmen. Wiedziała jacy są inni kandydaci na wysłanników.
- Natsu odpada od razu. Zostaje Gajeel i Laxus. – Stwierdził Mistrz.
- Niech będą. Jutro o świcie musimy wyruszyć. – Powiedziała Camilla. – Chwila moment… Gajeel?! Gajeel Redfox?! – Zmieniła szybko zdanie.
- Cholera. Szykuje się wycieczka rodzinna. – Carmen przyjrzała się Gajeelowi, który spał w najlepsze obok Levy i Wendy. – Cami. Obudź go. A gdzie Laxus?
- Pewnie śpi. – Stwierdził Makarov. Dokładnie parę sekund po tym zdaniu drewniane drzwi otworzyły się, a stanął w nich Burzowy Smoczy Zabójca.
- O wilku mowa. – Powiedziały jednocześnie dziewczyny.
- Zrobiliście imprezę beze mnie?! Nawet Raijinshu?! – Jęknął cicho chłopak, na co Carmen pacnęła się dłonią w czoło.
- Obudź Gajeela. – Mistrz zwrócił się do Camilli.
- Hanc draconem illum excitare. Haec petitio filiae somnio.** – Zaśpiewała cicho szkarłatno włosa. Jak na zawołanie wychowanek smoka otworzył oczy i ziewnął.
- Co jest? – Zapytał zaspany. Dopiero po chwili uświadomił sobie kim są dwie przybyszki. – Co one tu robią?!
- Ciebie też miło widzieć. – Warknęła cicho Carmen. – Racha. Moron, Inepte. Culus.*** - Zaczęła wymieniać znane jej wyzwiska pod nosem.
-
Lamia. Sanguisuga. Cunnus. Rufus.**** – Również zaczął kląć na dziewczynę.
- Wytłumaczy mi ktoś o co chodzi? – Laxus nadal domagał się wyjaśnień.
- Laxus… Poznaj Carmen i Camillę. Córy Czarno-Białych Snów. Carmen jest kuzynką Gajeela. – Poinformował go dziadek. – Razem z Gajeelem zostałeś wybrany na przedstawiciela Fairy Tail, na Smoczej Radzie.
- A czemu nie Natsu? – Zapytał Gajeel, jednak po chwili pokręcił głową. – Cofam. Czemu nie Wendy?
- Jest za młoda. – Odpowiedziała Camilla, delikatnie.
- Właściwie to czemu zabieramy innego? Wystarczy nam ten Moron. – Warknęła Carmen.
- Innego? – Zapytał, znów zdezorientowany Laxus.
- Sztuczny. – Wytłumaczyła wyższa siostra.
- Z Sabertooth idą tylko prawdziwi, a na dodatek pewni! To będzie hańba dla gildii. – Jęknęła Cara.
- Rouge i Sting? – Uwagę mistrza przyciągnęły jej słowa.
- Owszem. – Jęknęła.
- Carmen! Spokój. Macie pojawić się o świcie na polanie w Zachodnim Lesie. – Zarządziła Camilla i założyła na głowę siostry kaptur, a następnie swój. -
Excita anima tua, et in potestate. Vociferabor, et babysitting. Ego sum. Somnium filia. ***** - Po tej piosence i ona i Carmen zniknęły.

* - Somnum ... in decore meum, et dimittam te somniare somnia admiranda immergunt te in circuitu. Quis enim? Filiae somnia. (W uproszczonej łacinie: Zaśnij, piękno me. I niech przyśnią ci się one. Kto? Córy Snów.)
**- Hanc draconem illum excitare. Haec petitio filiae somnio (Uproszczona łać.: Niech obudzi się ten którego smokiem zwą. Na rozkaz Córy Snu.)
***- Racha. Moron. Inepte. Culus. (Łać. Idiota, kretyn, debil, dupek.)
**** - Lamia. Sanguisuga. Cunnus. (Łać. Wampir. Krwiopijca. Dziwka.)
*****- Excita anima tua, et in potestate. Vociferabor, et babysitting. Ego sum. Somnium filia. (Uproszczona łać.: Obudź swój umysł i duszę. Proszę opiekunkę mą. Ja. Córa Snów.)

__________________________________

Woah! Znalazłam Córy *o*
Ogólnie jest to pierwszy "rozdział" do opowiadania, "Córy Snów". Miało ono opowiadać o dwóch wychowankach smoków, Carmen i Camille. Carmen, wychowana przez Białego Smoka. Camille, wychowana przez Czarnego Smoka. 
I nie. Nie Weissologię i Skiadruma.
Dziewczyny są jakby... władzą wykonawczą Smoczej Rady, czyli rady Smoczych Zabójców z całego świata. Jednocześnie pilnują niewtajemniczonych Zabójców z Fairy Tail. Raz na 20 lat ma miejsce zebranie Rady, na którym pojawiają się smoczy przedstawiciele gildii. Przygoda Carmen i Camilli zaczyna się w dniu, w którym przybywają do Fairy Tail, aby zabrać tamtejszych Dragonslayer'ów na zebranie.
Tia... I jak zwykle nic mi z tego nie wyszło. Ech... Plany są, czasu i weny nie ma :<
No dobra... Pozdrawiam was cieplutko :*

Su♥

<wybaczcie wszelkie błędy, shot nie sprawdzony, pisany we wrześniu 2014 roku>

sobota, 9 stycznia 2016

OS #2 - Amelia Uzumaki, którą znam i kocham...

*Trening drużyny siódmej, 5 lipca, 12:36*
-Co się z tobą dzieje Amelia?- Zapytał Sasuke atakując najprostszymi ciosami, które dziewczyna z łatwością blokowała, co jakiś czas wyprowadzając kontratak.
-Nic, a niby co ma się dziać?- Odpowiedziała pytaniem na pytanie, próbując nie zerkać na jego twarz.
-Wszystko.- Prychnął. -Prawie w ogóle nie rozmawiamy, nigdzie nie wychodzisz, nawet na ramen z Naruto, nie uśmiechasz się, ani nie śmiejesz. Nie zachowujesz się jak Ame, którą znam.- Wymienił, starając się o kontakt wzrokowy.
-Więc może mnie nie znasz.- Warknęła, wysuwając nogę, aby go podciąć.
-Znam cię lepiej niż ktokolwiek.- Mruknął w momencie, w którym dziewczynie udało się go powalić. Wylądował plecami na ziemi, z jej kolanami po obu stronach torsu i dłońmi dociskającymi jego przedramiona do podłoża. -Amelia Tsukiko* Uzumaki, kiedyś Chiyo, urodzona siedemnaście lat temu, dwunastego lutego o równej trzeciej w nocy, w Sunagakure. Twoja matka, od której pochodzi nadane ci drugie imię, Tsuki, umarła tuż po porodzie, ojciec dwa lata później podczas misji. Trafiłaś do swojej babci i kuzyna, Sasoriego. Przez brak rodziców dzieci ci dokuczały, dlatego twoim jedynym przyjacielem był Gaara. Miałaś osiem lat, kiedy przeniesiono cię do Konohy, dziewięć, gdy adoptowała się babka Uzumaki, dwanaście, gdy zmarła i zostałaś sama z Naruto, a trzynaście, kiedy się poznaliśmy.- Powiedział bez wachania. -Jesteś cholerną optymistką, zawsze się uśmiechasz i zarażasz wszystkich radością. Twoją pierwszą miłością były za duże bluzy Naruto. Ludzie zawsze zastanawiają się jakim cudem się przyjaźnimy, skoro jesteśmy jak ogień i woda. Twoją specjalnością są wodne techniki, w których wykorzystujesz, typowe dla swojego klanu, maksymalne panowanie nad cieczami. Nienawidzisz, kiedy budzę cię rano na trening, ani gdy musisz się ruszać w dni wolne. Jesteś słabą kucharką, ale genialną cukierniczką. Twoją specjalnością są czekoladowe ciasteczka, które potrafisz upiec obudzona w środku nocy. Zawsze jest ci zimno, więc przytulasz się przez sen.- Kontynułował, a w połowie wypowiedzi wykorzystał jej nieuwagę i zamienił ich miejsca, przez co teraz przytrzymywał jej nadgarstki przy ziemi, patrząc w zeszklone oczy. -Jesteś Amelią Uzumaki, którą znam i... którą kocham...- Wyszeptał, zmniejszając odleglość między twarzami. Ich usta dzieliły centymetry, które po chwili stały się milimetrami, aż w końcu zniknęły całkowicie, pozwalając dwójce shinobi zatracić się w delikatnym pocałunku.


Tsukiko* - Dziecko księżyca
___________________________________

Naaah... Jeśli mam być szczera, tą historię miałam pisać. Już nawet są dwa pierwsze rozdziały. Ale... nie mogłam się powstrzymać przed wrzuceniem tego tutaj *-*
Jak już Sasuke wyjaśnił, Amelia jest przybraną siostrą Naruto. 
A jako iż Amelia powstała w SAI, pragnę pokazać wam jak(mniej więcej) wygląda! Tylko weźcie pod uwagę iż jestem okropna w artach :-:

Amelia Uzumaki-Chiyo

Pozdrawiam 
Su♥

sobota, 2 stycznia 2016

OS #1 - Ravenclaw - Fairy Tail

*Cztery dni temu; 10.02.798;*
-Tadaima! - Krzyknęłam, kiedy drzwi wejściowe z hukiem, otworzyły przede mną budynek gildii. Parę znajomych twarzy zwróciło się w moim kierunku, a razem z nimi, parę nieznajomych.
-Amelia! - Pisk Niny dotarł do moich uszu, a dosłownie sekundę później poczułam jak ciało brązowowłosej, przyciska się do mojego.
-Tęskniłyśmy! - Następną osobą, która mnie dopadła, była Anabella. Po niej dotarła Emiko oraz Lara. Dokładką był Nami, Gizmo, Boya, Axel, Jack i Daniel oraz Lucky. Na deser podano mi moją drużynę. Eva prawie mnie zgniotła, Aki zachował dystans(czyt. Ograniczył się do szybkiego przytulasa), za to Namade uniósł mnie nad ziemię, ciesząc się jak głupi. Jako ostatni stanął przede mną Rin.
-I co myślisz? - Uśmiechnęłam się lekko.
-Zastanawiam się jak to zrobiłaś. - Zaśmiał się, złapał mnie w pasie, podniósł i okręcił wokół własnej osi.
-Tęskniłam braciszku. - Przytuliłam go mocno, co oddał bez wahania.
Rozejrzałam się po wielkiej sali, wypatrując mistrza. Ana musiała to zauważyć, bo szybko powiadomiła mnie o jego nieobecności, z powodu zebrania.
To może teraz coś o mnie? Mam na imię Amelia Hekate. W piękny, grudniowy wieczór, siedemnaście wiosen temu, na świecie pojawiła się czarnowłosa dziewczyna średniego wzrostu. Jej bladą twarz zdobi para dużych, turkusowych oczu, mały nosek oraz pełne, malinowe usta. Mój starszy braciszek, Rin, jest blondynem, co odziedziczył po matce. Natomiast moje włosy mają kruczoczarny odcień, który jest pamiątką po naszej babci, Nanie. Za to oczy są dowodem na istnienie mojej mocy. Tamashī no sakebi jest zaginioną magią, a po ziemi chodzi tylko jedna osoba, posługująca się nią. Mua. No i Maco, ale jego moc „umarła”. Wszyscy mnie tak witają, gdyż siedem lat temu(dla matematyków: miałam dziesięć lat) wyruszyłam na trening do Maco.

*Dziś; 14.02.798;*
Z lekkim wahaniem otworzyłam wielkie, drewniane drzwi gildii. Czułam, jak kilkadziesiąt ciekawych spojrzeń, wbija się w moje poranione ciało. Parę młodszych osobników wydało z siebie ciche piski, ale nie dziwię się. Wyglądam jakbym wyszła z piekła.
Bo wyszłam…
Czarne włosy, posklejane od zaschniętej krwi. Wiele głębokich ran, na ciele osłoniętym jedynie podartymi spodenkami i resztką luźnego, turkusowego crop top’u. Coś jeszcze? A tak! Mętny wzrok, zapadnięte policzki, chorobliwie blada cera…
-Amelia! - Krzyk Bickslowa, wyrywa mnie z samooceny. Szybko podbiega, aby ocenić w jak słabym stanie jestem i wziąć mnie na ręce. -Co ci się stało? - Wyczuwam w jego tonie nutę przerażenia, co nie jest ani dziwne, ani niepotrzebne. Nie widzieliśmy się prawie pięć lat. To cud, że mnie rozpoznał.
- Ja… Gildia… Atak… Wszyscy… Martwi… - Wydusiłam z siebie, dusząc łzy. Nieskutecznie, gdyż już po chwili płyną one po mojej twarzy, a ja wtulam się w kuzyna, szukając jakiegokolwiek ukojenia. Słyszę parę „spokojnie”, „już dobrze”, „jestem tu” oraz krótkie „skrzydło medyczne”, wypowiedziane przez kogoś innego.
Nie orientuję się, gdzie niesie mnie mój kuzyn, jednak nie obchodzi mnie to. Obok nas idzie mała, urocza niebiesko włosa dziewczyna oraz biała exceed’ka. Kilka minut później, leżę na łóżku szpitalnym, a wyżej wymieniona dziewczynka, przedstawiona mi jako Wendy, leczy moje słabe ciało. Bickslow nadal siedzi przy mnie, trzymając mnie za rękę. Wydaje mi się, że słyszałam wtedy, jego cichy szloch, lecz nie jestem pewna.
Mija kilka godzin, a ja jestem w całkiem niezłym stanie. Jest to zasługa Wendy, która opowiedziała mi o sobie i gildii parę rzeczy. Na przykład to, że jest w niej czterech smoczych zabójców, a jednym z nich jest ona; że niektóre drużyny są wyodrębnione i nazwane, m.in. Raijinshu oraz Shadow Gear. Bickslow zaprowadza mnie do głównej części budynku, szybko przedstawia ludzi, a na końcu każe usiąść przy blondynce, Lucy i różowo włosym, Natsu.

***

- Jaką magią władasz? - Od kilkunastu minut rozmawiam z Lucy i muszę przyznać, że jest sympatyczna.
- Tamashī no sakebi. - Uśmiechnęłam się lekko, widząc zdezorientowaną minę Natsu.
- Tama… co? - Zapytał, a ja zaśmiałam się cicho. Jednak, gdy chciałam odpowiedzieć, wyprzedzono mnie.
- Potężna, starożytna magia. Jej użytkownik, może przyzwać do siebie pięć żywiołów, aby wzmocnić swój atak i obronę lub użyć ich jako potężnej broni. - Męski głos zdecydowanie należał do osoby starszej. Odwróciłam się i odetchnęłam z ulgą, widząc mistrza Makarova. Niewiele osób zna, aż takie szczegóły na temat mojej mocy i lepiej żeby tak zostało. - Witaj Amelio. Dawno się nie widzieliśmy.
- Pięć lat już zeszło. - Skinęłam głową. Kiedyś byłam tu podczas Fantazji, aby odwiedzić kuzyna i zobaczyć święto, o którym mówi się na całym świecie. Makarov oraz Bickslow, jako nieliczni siedzieli w budynku i nie obserwowali wielkiego drzewa. - Mistrz wie? - Zapytałam niepewnie. Gdy staruszek delikatnie skinął głową, westchnęłam cicho. Chciałam zapytać skąd, lecz mistrz odwrócił się i wszedł na podwyższenie przypominające scenę, z tyłu pomieszczenia.

- Moje drogie dzieci… Trzy dni temu, miała miejsce tragedia w jednej z gildii naszego kontynentu. Ravenclaw zostało zaatakowane, a prawie wszyscy jej członkowie zabici. Z tej masakry, udało się zbiec jednej osobie. Sprawcy rzezi zostali złapani i już za tydzień odpowiedzą za śmierć prawie setki magów. Paru zapewne znaliście z Igrzysk Magicznych oraz misji łączonych. Pijacka Nina; Urocza Anabella; Pomocna Boya oraz jej partner, Gizmo; Bliźniacy, Jack i Daniel; Smoczy zabójcy, Nami, Eva, Namade; Exceedy, Lucky, Aki oraz Axel; Najmłodsza z nich Lara i jej starsza siostra, Emiko. Nie mogę zapomnieć również o walecznym, odważnym i potężnym Rinie. - W tym momencie, skrywane przeze mnie łzy, uciekły na moje policzki. - To jedni z wielu ofiar, które znaliśmy. Wielu z nich pomogło nam, niektórych uratowali. Jedyną ocalałą, chciałbym poprosić o dołączenie do naszej rodziny. Amelio, to byłby zaszczyt, gdybyś zechciała zostać z nami, jako jedna z magów klasy S. - Kilka osób spojrzało na mnie, a ja wydałam z siebie bezgłośne „zgoda”. 

_________________________________________________

Woah... Minęło już ponad pół roku od napisania tego, a mi nadal się podoba O.o Jestem chora, huh.
No to tak... Pierwszy one shot, pierwsze wyświetlenia, pierwsze komentarze, pierwsze wróżki? Oby.
Z góry dziękuję za wszelkie komentarze i pozdrawiam :*

Su♥

piątek, 1 stycznia 2016

OS #4 - Striker

Syknęła cicho, kiedy rozdarta skóra kolana zetknęła się z mokrym i ciepłym od krwi betonem.
-Abi, posprzątajcie tu.- Mruknęła do słuchawki w uchu, po chwili podnosząc się z ziemi. Rozejrzała się po zniszczonej uliczce, szybko licząc trupy na ziemi. Przeklęła, gdy naliczyła tylko 8 trupów. -Było 9!- Warknęła wściekła. Kulejąc, udała się w stronę głównej ulicy, gdzie czekał na nią podstawiony Lamborghini. W przeciągu paru minut dostała się na opustoszałą autostradę. Co jakiś czas zerkała przez okienko auta, na ruiny miasta. Przechylone, bliskie przewróceniu się, wieżowce; dziurawe drogi, w niektórych miejscach czerwone od zaschniętej krwi; zabudowane wejścia do metra; czyli jak prezentuje się Chicago w roku 2021. Po ataku mutantów - Slasherów, w 2016, ludzie podzielili się na kilka grup. Pierwsza - Zwiadowcy wysyłani są na "misje" poza Mury. Innymi słowy, łażą bez celu po zabezpieczonych terenach. Ok. 9% Druga - Żandameria robi za ochroniaży w więzieniach i "policję" w bazach, co skupia się do totalnego opierdalania. Mniej więcej 20% populacji. Trzecia - Eskadroni są zwykłymi ludźmi. Żyją w przyczułkach oraz bazach. Ich ilość to ok. 70% aktualnej populacji. I na samym końcu Strikerzy, czyli ja i moja grupa. Zajmujemy jedynie 1% wszystkich żyjących ludzi, a i tak robimy więcej niż żandameria i zwiadowcy razem wzięci. Naszym zadaniem jest ochrona ludzkości i pokonanie Slasherów. Dopóki nasza rasa żyje, mamy co robić. Zwykle przesiadujemy w bazach za miastem, jednak mamy też parę przyczułków w centrum i na obrzeżach miasta. Może powinnam powiedzieć wam co się stało? Otóż wszystko zaczęło się w roku 2016. Wszystko zapowiadało się fantastycznie. Sytuacja w Afganistanie i Iranie oraz Ukrainie powoli się stabilizowała, głód w Afryce malał, a zarobki skoczyły w górę. Aż pewnego uroczego dnia na terenie całego USA pojawiły się dziwne istoty. Miały białą, matową skórę, brakowało im twarzy i nie miały żadnego podziału na płeć. Jak się okazało, brak otworów gębowych nie przeszkodził im w wymordowaniu 80% populacji w zaledwie pół roku. Rozmnażały się poprzez zainfekowanie człowieka śliną, a ciało ofiary konsumowały przez otwór, rozerwany ostrymi pazurami w którym pojawiały się znikąd zęby. Po roku utrzymały się ledwo 3 tysiące ludzi. Każda żywa osoba musiała przenieść się do jedynego, w miarę zdatnego do życia miejsca - Chicago. To właśnie wtedy zostały wyznaczone grupy. Piekło przeżyłam dzięki bratu. Wychowałam się na Manhatanie, miałam kochającą rodzinę itd. Jednak po pojawieniu się Slasherów wszystko się zmieniło. Moi rodzice poświęcili się abyśmy(Nathan i ja) przeżyli. Nate zabrał mnie do Chicago. W 2020 roku, a konkretnie w moje 18-naste urodziny uciekłam. Uciekłam do Strikerów(zwanych też Bractwem), którzy powitali mnie z otwartymi ramionami. Przez rok szkoliłam się, aby zostać jak najlepszą. Udało się.
Szczerze? Nie mam pojęcia czy za Murem ktoś żyje, jednak nadal mam małą nadzieję na wybawienie.

***

-Hunter!- Zawołała czarnowłosa do chłopaka stojącego przed wielką tablicą korkową. Całą powierzchnię pokrywały zdjęcia, linki i zapisane kartki. -Wzywałeś mnie?- Zapytała po podejściu do właściciela białych włosów.
-Ta... Dwie sprawy. Pierwsza - zostawiłaś u mnie bransoletkę.- Powiedział, po czym wyjął z kieszeni srebrną bransoletkę i podał jej, uśmiechając się lekko przy szybkim zerknięciu na nią. Spowodowane to było rumieńcami na jej policzkach. Lekko zażenowana zabrała swoją własność, wrzucając ją do kieszonki czarnej koszuli flanelowej. -Druga, trochę gorsza... Masz zadanie. Właściwie to mamy... Powstała mała grupka rebeliantów wśród Żandamerii. Około dziesięciu osób, jednak stanowią lekkie zagrożenie. Mamy ich wyeliminować, po cichu.- Powiedział wyjmując z szafki czarną teczkę. Otworzył ją i rozłożył na biurku mapę. Zaznaczone zostały dwa miejsca, jedno tuż przy sporym hangarze, a drugie na nim. Hunter wskazał na hangar i zakreślił palcem ten obszar. -Ich "siedziba".- Oznajmił i przesunął palec na drugie koło. -Tu zaczynamy. Wejdziemy schodami przeciwpożarowymi, zdjemiemy ich z parapetów. Snajperka, w ostateczności normalny gnat.
-Jasne. Kiedy?- Skinęła głową i uniosła wzrok z mapy na niego.
-Dzisiaj o dziewiętnastej.- Odpowiedział i westchnął. Gdy przytaknęła i ruszyła do wyjścia, złapał ją za nadgarstek. W ciągu sekundy oparta była o biurko, a po obu stronach jej ciała blokowały ją jego ręce. -Masz uważać. Jeśli będziesz w sytuacji ostatecznej, uciekaj. Nie ważne czy wykonasz misję, czy ucieknę z tobą. Masz uciec z powrotem do bazy.-Nakazał cicho, patrząc głęboko w jej granatowe oczy.
-Dobrze...- Skinęła głową, na co musnął wargami jej usta z zadowoleniem.
-Przepraszam... Za wszystko co zrobiłem i co zrobię... Cokolwiek się stanie pamiętaj, że cię kocham...- Szepnął, gdy wtuliła się w niego ufnie. Choć była zdziwiona jego słowami, nie zamierzała dopytywać. Po prostu ukryła twarz w jego kurtce, a tym co się dla niej liczyło w tym momencie, były jego ramiona otaczające jej ciało.

***

-HUNTER! NIE!- Wydarła się, próbując wyrwać się w uścisku Fuji'ego. -Zróbcie coś!- Oczami pełnymi łez spojrzała po swoich przyjaciołach. Ci stali zmrożeni strachem. Przeraził ich tak widok leżącego białowłosego, który nie wykazał żadnych oznak życia. Jedynie Fuji stał spokojnie, jakby obojętny na los przyjaciela. Dopiero, gdy upewnił się, że w okolicy nie ma już żadnych żywych przeciwników, puścił zapłakaną dziewczynę. Ta rzuciła się do Huntera, obejmując jego twarz dłońmi. -Hunter... Błagam cię, obudź się. Obudź się... Nie możesz mnie zostawić... Hunter do cholery!- Powtarzała, obserwując bladą twarz ukochanego. Jednak chłopak ani drgnął... Jego klatka nie unosiła się, twarz nie wykrzywiała przez łzy dziewczyny. -HUNTER!

***

Minął rok. Równy rok odkąd Hunter umarł, a ona zamknęła się w sobie. Nie rozmawiała z żadnym Striker'em, odpuściła akcje. Po prostu siedziała w pokoju, codziennie rano odwiedzając specjalny cmentarz znajdujący się w ich sferze. Codziennie wymieniała kwiaty na Jego grobie, mówiła do niego, płakała. Ale coś nie dawało jej spokoju... Od prawie miesiąca, przy bramie cmentarza spotykała Kogoś. Nie miała pojęcia kto to, lecz nie dawało jej to spokoju. Wysoki chłopak, jak wywnioskowała z postawy, którego twarz była wiecznie zasłonięta kapturem.
-Wiesz... Tęsknię za tobą. Tak cholernie, cholernie bardzo. Nie miałeś umierać Terra... Nie miałeś mnie zostawiać...- Powiedziała do nagrobka. Pierwszy raz nie płakała. Po prostu stała i wpatrywała się w zdjęcie na kamiennej płycie.
-Nie zostawiłem.- Usłyszała nagle. Lekko zachrypnięty głos, który mimo to rozpoznała od razu. Ze łzami w oczach obróciła się w stronę głosu, aby zobaczyć tajemniczego chłopaka. Stał tam z dłońmi w kieszeniach bluzy i kapturem na włosach. Z brody, która jako jedyna była widoczna z mroku kaptura, spływały słone krople. -Musiałem załatwić to i owo...- Dodał, a jedna z jego rąk uniosła się, aby pociągnąć kaptur do tyłu.
Dziewczyna cudem powstrzymała się od krzyku radości, gdy ten kawałek materiału odsłonił białe kosmyki. Rzuciła się w jego stronę i przytuliła mocno, jakby z obawą, że zaraz zniknie. Miała mnóstwo pytań, jednak nie były one ważne, gdy ramiona Huntera Terry obejmowały ją.

-Tadaima, Mia.

_________________

Naaaaah! Wreszcie dokończyłam Strikera ^-^
Błagam nie linczujcie! ;-; Wiem, że:
a) Pierwsza część tego shota to gówno, ale powstała jakieś dwa lata temu. Nowa część zaczyna się, gdy Mia wchodzi do garażu/hangaru/hali/pokoju.
b) Rozdziału na Godslayerze nie ma od... no dawien dawna, ale... Wprowadzam teraz tam fantastyczną i idealną postać, dlatego nad każdym słowem myślę kilka minut! :-:'

Okeeey...
Dziękuję za przeczytanie i pozdrawiam :*

Su♥

niedziela, 27 grudnia 2015

No to zaczynamy!

Kieeeedyś(dawno i nie prawda) zamieściłam na Godslayerze ankietę dotyczącą bloga z One Shot'ami.
Bodajże 3/4 było za, 1/4 zależnie od rodzaju shot'ów.
Dlatego...

Witam na One Shot'ach Su
Wiem, wiem... Kreatywna nazwa. Ale ciiii!
Będą pojawiać się tu naaaaajróżniejsze one shoty, w nieregularnych odstępach czasowych, z różną długością.

Czasem będą jakby urywać się w środku fabuły. 
Czasem będą prologami, do nigdy nie napisanych opowiadań.
Czasem będą niszczyć waszą psychikę.
Czasem będą rozczulać.
Czasem będą przerażać.
Czasem...
A na kij ja wam to mówię?! Przekonacie się sami.

Su♥
Szablon stworzony przez Arianę | Technologia Blogger | X X